pułkownicy polegli lub w niewoli, wojsko w pień wycięte…
Tu zwrócił się do Kmicica:
— Panie Babinicz, waść w tamtej stronie z Bogusławem musiałeś się spotkać… Co się z nim dzieje?
Tu i pan Wołodyjowski począł pilnie patrzeć w oczy Kmicica, ów zaś odrzekł śpiesznie:
— Księcia Bogusława Bóg pokarał tą oto ręką!
To rzekłszy, wyciągnął prawicę, lecz w tej chwili mały rycerz rzucił mu się w objęcia.
— Jędrek! — krzyknął — nie zajrzę ci! Niech cię Bóg błogosławi!
— Tyś to mi rękę formował! — odrzekł z wylaniem pan Andrzej.
Lecz dalszy wylew braterskich uczuć powstrzymał książe krajczy.
— Zali brat mój zabit? — spytał żywo.
— Nie zabit, — odparł Kmicic — bom mu życie darował, ale ranny i pojman. A owo, tam ot, prowadzą go moi Nohajcy!
Na te słowa zdumienie odmalowało się w twarzy pana Wołodyjowskiego, a oczy rycerstwa zwróciły się ku równinie, na której ukazał się oddział kilkudziesięciu Tatarów i zbliżał się wolno; nakoniec, minąwszy kupy połamanych wozów, przysunął się o kilkadziesiąt kroków do okopu.
Wówczas ujrzano, że jadący w przodzie Tatar prowadzi jeńca; poznali wszyscy Bogusława, lecz w jakiejże losów odmianie!…
On, jeden z najpotężniejszych panów w Rzeczypospolitej, on, który wczoraj jeszcze o państwie udzielnem marzył, on, książe rzeszy niemieckiej, szedł teraz