dzień, dopiero wieczorem sam pan Andrzej przyszedł do jego namiotu.
— Bój się ran boskich! — wykrzyknął na jego widok mały rycerz. — Prędzejbym się po każdym tego spodziewał, aniżeli po tobie, że żywcem tego zdrajcę wypuści!…
— Słuchaj mnie, Michale, zanim potępisz — odrzekł ponuro Kmicic. — Miałem go już pod nogą i sztych trzymałem mu przy gardzieli, a wówczas, wiesz, co mi ten zdrajca rzekł?… Oto, że są rozkazy wydane, aby Oleńkę na gardle w Taurogach karano, jeśli on zginie… Com miał nieszczęsny czynić? Kupiłem jej życie za jego życie… Com miał czynić… na krzyż Chrystusów… Com miał czynić?
Tu zaczął targać się za czuprynę pan Andrzej i nogami z uniesienia tupał, a pan Wołodyjowski zamyślił się przez chwilę, poczem rzekł:
— Pojmuję twoję desperacyą… ale zawsze… tyś, widzisz, zdrajcę ojczyzny wypuścił, który ciężkie paroksyzmy na Rzeczpospolitą w przyszłości sprowadzić może… Niema co, Jędrek! Zasłużyłeś się dzisiaj okrutnie, aleś wkońcu dobro publiczne dla prywaty poświęcił.
— A ty, ty sam, cobyś uczynił, gdyby ci powiedziano, że nóż na gardle panny Anny Borzobohatej trzymają?…
Wołodyjowski począł okrutnie wąsikami ruszać.
— Jać się za przykład nie podawam. Hm! cobym uczynił?… Ale Skrzetuski, który ma duszę rzymską, tenby go nie żywił, a przecie jestem pewien, że Bóg nie pozwoliłby, aby krew niewinna dlatego została rozlana.