drugą połowę drogi i poczęło się zniżać, a Babinicz nie wracał.
Anusia atoli pod wieczór dostała wypieków na twarzy.
— Zaliby mu tylko o Szwedów, nie o mnie chodziło? — myślała sobie w duszy. — Przecie list odebrał, skoro tu przyszedł…
Biedna, nie wiedziała, że dusze Brauna i Jurka Billewicza były dawno już na tamtym świecie i że Babinicz żadnego listu nie odebrał.
Bo gdyby był odebrał, błyskawicą wróciłby do Wołmontowicz, tylko… nie dla ciebie, Anusiu!
Upłynął znowu dzień; miecznik nie tracił jeszcze nadziei i nie ruszał się z zaścianka.
Anusia zacięła się w milczeniu.
— Spostponował mnie strasznie! Ale dobrze mi tak za moję płochość, za moje grzechy! — mówiła do siebie.
Na trzeci dzień pan Tomasz wysłał kilkunastu ludzi na zwiady.
Ci wrócili czwartego dnia z doniesieniem, że pan Babinicz wziął Poniewież, a ze Szwedów nikogo nie żywił. Poczem poszedł nie wiadomo dokąd, bo słuch o nim przepadł.
— Już go nie znajdziem, póki znowu nie wypłynie! — rzekł na to miecznik.
Anusia zmieniła się w pokrzywę; kto z młodszej szlachty i oficerów dotknął się jej, wnet się sparzył.
Piątego zasię dnia rzekła do Oleńki:
— Pan Wołodyjowski taki sam dobry żołnierz, ale mniejszy grubian.