— Oleńka, Oleńka, Oleńka!
I chwilami płacz radości chwytał go za gardło, to znów porywało go takie uniesienie dziękczynnej modlitwy, że aż świadomość tracił, co się z nim dzieje.
Ona klęczała ciągle z twarzą ukrytą w dłoniach.
Ksiądz skończył kazanie i zszedł z ambony.
Nagle przed kościołem rozległ się szczęk broni i tętent kopyt końskich. Ktoś krzyknął przed progiem kościoła: „Lauda wraca!” — i wnet w samej świątyni zerwały się szmery, potem gwar, potem coraz głośniejsze wołanie:
— Lauda! Lauda!
Tłumy poczęły się kołysać, wszystkie głowy zwróciły się naraz ku drzwiom.
A wtem zaroiło się we drzwiach i hufiec zbrojny pojawił się w kościele. Na czele szli z brzękiem ostróg pan Wołodyjowski i pan Zagłoba. Tłumy rozstępowały się przed nimi, a oni przeszli przez cały kościoł, klękli przed ołtarzem, pomodlili się krótką chwilę, poczem obaj weszli do zakrystyi.
Laudańscy zatrzymali się w pół nawy, nie witając się dla powagi miejsca z nikim.
Ach! co za widok! Groźne twarze, ogorzałe od wichrów, wychudłe z trudów bojowych, pocięte szablami Szwedów, Niemców, Węgrów, Wołochów. Cała historya wojny i chwała pobożnej Laudy mieczem na nich wypisana. Oto ponure Butrymy, oto Stakjany, Domaszewicze, Gościewicze, wszystkich potrosze. Lecz ledwie czwarta część wróciła z tych, którzy ongi pod Wołodyjowskim z Laudy ruszyli.
Wiele niewiast napróżno szuka mężów, wielu starców napróżno wypatruje synów, więc płacz wzmaga się,