szy głowę, poczęła łowić w spieczone usta powietrze. Z piersi jej wychodził jęk:
— Boże! Boże! Boże!
I znów zabrzmiał głos księdza, także coraz bardziej wzruszony:
„A gdy staraniem naszem do zdrowia przyszedł i wtedy nie spoczął, ale dalsze wojny odprawował, z chwałą niezmierną stawając w każdej potrzebie, za wzór rycerstwu przez hetmanów obojga narodów podawany, aż do szczęśliwego zdobycia Warszawy, po którem do Prus pod przybranem nazwiskiem Babinicza był wyprawiony”…
Gdy to imię zabrzmiało w kościele, gwar ludzki zmienił się jakoby w szmer fali. Więc Babinicz, to on? Więc ów pogromca Szwedów, zbawca Wołmontowicz, zwyciężca w tylu bitwach, to Kmicic? Szum wzmagał się coraz bardziej, tłumy poczęły cisnąć się ku ołtarzowi, aby go widzieć lepiej.
— Boże błogosław mu! Boże błogosław! — ozwały się setki głosów.
Ksiądz zwrócił się ku ławce i przeżegnał pana Andrzeja, który wsparty ciągle o dalę, do umarłego, niż do żywego był podobniejszy, bo dusza wyszła zeń ze szczęścia i uleciała ku niebiosom.
Poczem kapłan dalej czytał:
„Tamże nieprzyjacielski kraj ogniem i mieczem spustoszył, do wiktoryi pod Prostkami głównie się przyczynił, księcia Bogusława własną ręką obalił i pojmał, następnie do starostwa naszego żmudzkiego powołany, jak niezmierne usługi oddał, ile miast i wsiow od nieprzyjacielskiej ręki uchronił, o tem tamtejsi incolae najlepiej wiedzieć powinni".