— Słyszałem, że pani wszystkiem się tu zajmuje: czy pani lubi gospodarstwo?
— Lubię bardzo Krzemień — odpowiedziała.
— I ja lubiłem Krzemień, gdy byłem chłopcem. Ale gospodarzyćbym w nim nie chciał... Takie trudne warunki...
— Trudne, trudne... Robimy też, co w naszej mocy.
— To jest, pani robi, co w pani mocy.
— Pomagam ojcu, który często jest cierpiący.
— Ja się na tych rzeczach nie znam, ale z tego, co widzę i słyszę, wnoszę, że większa część rolników nie może liczyć na przyszłość.
— Liczymy na Opatrzność...
— To wolno, ale wierzycieli nie można do niej odsyłać.
Twarz panny Pławickiej pokryła się rumieńcem — i nastała chwila kłopotliwego milczenia.
A Połaniecki powiedział sobie:
— Skoroś zaczął, to idź dalej.
I rzekł:
— Pani pozwoli sobie wyjaśnić cel mego przybycia.
Panna spojrzała na niego wzrokiem, w którym Połaniecki mógł wyczytać: „Dopieroś przyjechał, godzina jest późna, ja ledwie żyję ze zmęczenia — że też najprostsza delikatność nie wstrzymała cię od rozpoczęcia takiej rozmowy“.
Głośno zaś odrzekła:
— Ja wiem, dlaczego pan przyjechał, ale może będzie lepiej, gdy pan z ojcem o tem pomówi.
— Dobrze; przepraszam panią — odrzekł Połaniecki.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.