— Pan często bywa u Emilki?
— Dosyć. To prawie jedyna moja znajomość w Warszawie. I przytem bardzo lubię panią Emilię.
— Powiedz mi, mój chłopcze — spytał pan Pławicki, biorąc ze stołu parę świeżych rękawiczek i wkładając je do kieszeni na piersiach — czem ty się właściwie zajmujesz w Warszawie?
— Ja jestem tem, co nazywają „aferzysta“. Mam dom komisowo-handlowy na spółkę z niejakim Bigielem. Spekuluję na zbożu, na cukrze, czasem na lasach i na czem się da.
— Bo ja słyszałem, że ty jesteś inżynier?
— Jestem technik. Ale nie mogłem po powrocie znaleźć zajęcia przy żadnej fabryce i puściłem się na handel, tem bardziej, że miałem i o tem jakie takie pojęcie i że we współce byłem już od lat czterech, choć interesa prowadził sam Bigiel. Ale właściwym moim zawodem jest farbiarstwo.
— Jak powiadasz? — spytał pan Pławicki.
— Farbiarstwo.
— Teraz takie czasy, że trzeba się do wszystkiego brać — rzekł z godnością pan Pławicki. — Nie ja ci to będę brał za złe. Byle zachować dawne uczciwe tradycye rodzinne — żadne zajęcie nie hańbi człowieka.
A Połaniecki, któremu na widok panny powrócił dobry humor i którego rozbawiła nagle „grandezza“ pana Pławickiego, pokazał swoje zdrowe zęby w uśmiechu i odpowiedział:
— To chwała Bogu.
Panna Marynia uśmiechnęła się również i rzekła:
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.