— Niech się pani nie zarzeka.
— Nie! ja się nie zarzekam, tylko nie tęsknię.
— To widocznie nie wywiozła pani wspomnień.
— Widocznie. Została mi tylko pamięć, ale to jest co innego.
— Tego ja, pani, nie rozumiem.
— Bo pamięć, to jest skład, w którym leży przeszłość, a wspomnienie ma miejsce wówczas, gdy się do tego składu wchodzi, żeby coś wydobyć.
Tu panna Marynia przestraszyła się nieco własną odwagą, z jaką zapuściła się w filozoficzny wywód nad różnicą pamięci i wspomnień, skutkiem czego zaczerwieniła się dość mocno; Połaniecki zaś pomyślał:
— I niegłupia, i śliczna.
Głośno zaś rzekł:
— Mnie to do głowy nie przyszło, a to takie łatwe.
I objął ją oczyma, pełnemi sympatyi. Była rzeczywiście bardzo ładna, bo uśmiechnięta, nieco zmieszana pochwałą, a zarazem i uradowana nią szczerze. Zarumieniła się jeszcze więcej, gdy śmiały młody człowiek rzekł:
— Jutro, przed wyjazdem, poproszę o miejsce... choć w składzie.
Ale on mówił to tak wesoło, że nie można się było na niego gniewać, i że panna Marynia odpowiedziała mu nie bez pewnej kokieteryi:
— Dobrze, ale i ja wzajemnie...
— W takim razie musiałbym schodzić do składu tak często, że wolę od razu w nim zamieszkać.
To wydało się pannie Pławickiej nieco za śmiałe na tak krótką znajomość, ale tymczasem pan Pławicki ozwał się:
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.