nicze pana Jamisza, uwielbiaj go, stawiaj mu posągi, ale pozwól mi mieć moje sympatye.
Tu Połaniecki mógł podziwiać istotną słodycz panny Maryni, gdyż, zamiast się zniecierpliwić, podbiegła do ojca i, podsuwając czoło pod jego uczernione wąsiki, rzekła:
— Zaraz zaprzęgną, zaraz! Może trzeba, żebym i ja pojechała, a tymczasem niech się brzydki tatuś nie gniewa, bo sobie zaszkodzi.
Pan Pławicki, który rzeczywiście był do niej mocno przywiązany, pocałował ją w czoło i rzekł:
— Wiem, że w gruncie rzeczy masz dobre serce, ale co tam znów Gątowski robi?
I przez otwarte drzwi ogrodowe począł wołać na młodego człowieka, który też powrócił niebawem zmęczony i rzekł:
— W środku stoi woda i za daleko wyciągnięte; próbowałem i nie mogę.
— To bierz czapkę i ruszajmy, bo słyszę, że zajechali.
W chwilę potem młodzi ludzie zostali sami.
— Papa przywykł do trochę wykwintniejszego towarzystwa, niż jest na wsi — rzekła panna Marynia — więc dlatego lubi panią Jamiszową, ale i pan Jamisz jest bardzo zacny i rozumny człowiek.
— Widziałem go w kościele. Wydał mi się, jakby przybity.
— Bo naprawdę, to on jest chory, a przytem bardzo zapracowany.
— Tak, jak pani.
— Nie. Pan Jamisz doskonale prowadzi gospodarstwo, a przytem dużo pisuje o rzeczach rolniczych. Na-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.