dwóch latach kołatania listami — nie mogę i nie będę dłużej cierpliwy.
Pan Pławicki wsparł rękę na biurku, czoło na na dłoni — i milczał.
Połaniecki patrzył na niego, czekając odpowiedzi — patrzył z wzrastającą niechęcią i w duszy zadawał sobie pytanie: Czy to jest kręciciel? czy bzik? czy egoista, tak zaślepiony w sobie, że dobro i zło mierzy tylko własną wygodą? — czy wreszcie wszystko razem?
Tymczasem pan Pławicki trzymał czoło ciągle ukryte w dłoni i milczał.
— Nareszcie chciałbym coś wiedzieć... — zaczął Połaniecki.
Lecz tamten potrząsnął ręką, dając znać, że chce być jeszcze sam ze swemi myślami.
I nagle podniósł rozjaśnioną twarz.
— Stachu — rzekł — po co my się kłócimy, kiedy jest tak prosty sposób wyjścia.
— Jaki?
— Bierz margiel!
— Co?
— Sprowadź tu swego wspólnika, sprowadź jakiego specyalistę, oszacujemy mój margiel i zrobimy we trzech współkę. Twój... jak się tam nazywa? Bigiel? spłaci mi tyle, ile na niego wypadnie, ty albo coś dopłacisz, albo nie — i pójdziemy razem, a zyski mogą być olbrzymie.
Połaniecki wstał.
— Proszę pana — rzekł — do jednej rzeczy nie jestem przyzwyczajony, mianowicie, żeby ktoś drwił ze mnie. Ja nie chcę pańskiego marglu — tylko moich pie-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.