znając i kochając Marynię Pławicką, postanowiły ożenić z nią Połanieckiego, obie namawiały go bardzo silnie, by osobiście jechał po pieniądze do Krzemienia; teraz więc pani Bigielowa płonęła ciekawością, jakie te odwiedziny uczyniły na nim wrażenie.
Ale z powodu dzieci nie można się było dogadać. Najmłodszy z tych, które już chodziły na własnych nogach, Jaś, objąwszy rękoma łydkę Połanieckiego, począł za nią ciągnąć, wołając: „Pan, pan!“ — co w jego języku brzmiało: „Pam! pam!“ — dwie dziewczynki, Ewka i Joasia, wgramoliły się bez ceremonii na kolana młodego człowieka, a Edzio i Józio wytoczyli przed nim sprawę. Dzieci czytały „Zdobycie Mexyku“ i bawiły się w „zdobycie Mexyku,“ więc Edzio, podniósłszy brwi i przekręciwszy dłonie do góry, mówił z zapałem:
— Dobrze! ja będę Kortezem, a Józio rycerzem na koniu, ale jak Ewka, ani Joasia nie chcą być Montezumą, to jakże? Przecież tak nie można się bawić, prawda? Ktoś musi być Montezumą, bo inaczej któż będzie Mexykanami dowodził?
— A gdzie są Mexykanie? — spytał Połaniecki.
— No — rzekł Józio — Mexykanami są przecie krzesła i Hiszpanami także.
— To czekajcież, ja będę Montezumą — a teraz zdobywajcież Mexyk!
Tu wszczął się rwetes nieopisany. Żywość Połanieckiego pozwalała mu zmieniać się chwilami w dziecko. Stawił on tak zacięty opór Kortezowi, że Kortez począł mu odmawiać prawa do takiego oporu, twierdząc, nie bez słuszności historycznej, że skoro Montezuma został
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.