— Być może, wszystko mi jedno! Nie mam szczęścia i dość na tem!
— A ja powiadam panu dwie rzeczy: po pierwsze, że pan powrócił pod silnem wrażeniem Maryni, a po drugie, że to jest jedna z najlepszych panien, jakie w życiu widziałam i że szczęśliwy będzie, kto ją weźmie.
— Czemuż jej dotąd nikt nie wziął?
— Bo ona ma dwadzieścia jeden lat i niedawno w świat weszła. Niech pan zresztą nie myśli, żeby nie miała już starających się.
— Niechże ją bierze kto inny.
Ale Połaniecki powiedział to nieszczerze, myśl bowiem, że ją może wziąć kto inny, była mu niezmiernie przykra. Czuł też w duszy wdzięczność dla pani Bigielowej za jej pochwały dla Maryni.
— Niech tam! — rzekł — ale pani jest dobrą przyjaciółką.
— Nie tylko Maryni, ale i pańską, i pańską. Proszę tylko o szczerą, ale zupełnie szczerą odpowiedź: jest pan pod wrażeniem, czy nie jest?
— Ja? pod wrażeniem? Szczerze mam powiedzieć? — ogromnie!
— A widzi pan! — odrzekła pani Bigielowa, której twarz rozjaśniła się zadowoleniem.
— Cóż widzę? Nic nie widzę! Podobała mi się ogromnie — prawda! Pani nie ma pojęcia, jakie to sympatyczne i pociągające stworzenie. I dobre musi być! Ale cóż? Przecie ja drugi raz do Krzemienia nie mogę jechać. Wyjechałem taki zły, mówiłem nietylko Pławickiemu, ale i jej, takie przykre rzeczy, że to niepodobna.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.