— Jesteśmy na pełnem morzu i nie prędko zawiniemy do brzegu — mruknął Maszko.
— Daj spokój — odpowiedział Połaniecki.
Lecz niezrażony Waskowski ciągnął dalej:
— Amatorstwo prowadzi do wyrafinowania, a w wyrafinowaniu giną wielkie ideały i ustępują chęci używania. Wszystko to nic innego, jak pogaństwo. Nikt sobie nie zdaje sprawy, do jakiegośmy stopnia spoganieli, ale jest co? jest duch aryjski, który nie kostnieje, nie zastyga nigdy, duch, mający w sobie tchnienie boże, więc moc twórczą — i temu duchowi już ciasno w pogańskich więzach i reakcya już się poczyna, i nastąpi odrodzenie się tak na tem polu, jak i na innych w Chrystusie... To niewątpliwa rzecz.
I Waskowski, który miał oczy, jak dziecko, to jest odbijające tylko zewnętrznie przedmioty, a utkwione wiecznie jakby w nieskończoność, utkwił je teraz w oknach, przez które widać było szare chmury, między któremi przedzierały się gdzieniegdzie promienie słońca.
Bukacki zaś rzekł:
— Szkoda, że mnie głowa pobolewa, bo to będzie ciekawa epoka.
Lecz Maszko, który Waskowskiego nazywał „piłą“ i nudził się jego rozprawami, wszczynanemi rzeczywiście z lada powodu, albo i bez powodu, wydobył z bocznej kieszeni surduta cygaro, przygryzł koniec i, zwróciwszy się do Połanieckiego, rzekł:
— Słuchaj, Stasiu, czybyś ty rzeczywiście sprzedał tę sumę, którą masz na Krzemieniu?
— Stanowczo. Dlaczego pytasz?
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.