Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

pnia tą dobrocią i wyrozumiałością, tą gotowością do kochania, jakie w nim tkwiły. Skutkiem tego wspomnienie Maryni poróżowiało nagle w jego sercu i pamięci, poróżowiało nawet tak mocno, że pomyślał:
— Ja teraz zakocham się w niej, jak Bóg w niebie!
I ogarnęło go rozczulenie dla Maryni, przed którem nawet złość na samego siebie musiała ustąpić. Po chwili, połączywszy się z resztą towarzystwa, wysunął się nieco z panią Emilią naprzód i rzekł:
— Niech mi pani daruje ten list.
— Z największą chęcią. Prawda, jaki poczciwy? A nie przyznał mi się pan, że i jej się coś dostało na wyjezdnem? Ale nie będę panu robiła wymówek, skoro ona sama bierze pana w obronę.
— Pani! gdyby to co pomogło, prosiłbym, by mnie pani obiła. Ale tu już niema o czem mówić, bo to rzeczy niepowetowane.
Pani Emilia nie podzielała jednak wcale tego zdania. Owszem, widząc wzruszenie Połanieckiego, nabrała pewności, że sprawa, w której obie strony czują tak żywo, stoi jak najlepiej i musi skończyć się pomyślnie. Na samą tę myśl jej śliczna słodka twarz rozjaśniła się wielką radością.
— Zobaczymy to za kilka miesięcy — rzekła.
— Ani pani się domyśla, co możemy zabaczyć — odparł Połaniecki, myśląc o Maszce.
Na to znów pani Emilia:
— Niech pan pamięta o jednej rzeczy, że kto raz zyska serce Maryni, ten się nie zawiedzie nigdy.
— Wierzę — odpowiedział ze smutkiem Połanie-