— One myślą bardzo powoli — rzekł Połaniecki — i tak, dopiero za godzinę albo za dwie powiedzą sobie: „Aha! tu stała jakaś dziewczynka z płową czupryną, w różowej sukience i w czarnych pończoszkach.“
— A o panu Stachu, co pomyślą?
— Pomyślą, żem jaki cygan, bo ja nie mam płowej czupryny.
— Nie. Cygany nie mają przecie domu.
— I ja nie mam domu, Litko. Mogłem go mieć, alem go sprzedał.
Połaniecki wymówił ostatni wyraz w jakiś niezwyczajny sposób i wogóle był w głosie jego smutek. Dziewczynka spojrzała na niego uważniej i zaraz wrażliwa jej twarzyczka odbiła jego smutek, tak jak owa toń odbijała jej własną postać. Potem, gdy się połączyli z resztą towarzystwa, podnosiła na niego od czasu do czasu swoje chmurne oczy, z wyrazem pytającym i niespokojnym. Wreszcie, ścisnąwszy mocniej jego rękę, za którą trzymała, rzekła:
— Co panu jest, panie Stachu?
— Nic, dziecinko. Rozglądam się po jeziorze i dlatego nic nie mówię.
— Bo ja się tak cieszyłam wczoraj, że panu pokażę Thumsee.
— Owszem. Chociaż niema skał, bardzo tu ładnie! A tamten domek z drugiej strony?
— Tam będziemy jedli obiad.
Tymczasem pani Emilia rozmawiała wesoło z Waskowskim, który, niosąc w ręku kapelusz i szukając co
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.