Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może mi go pani pokazać?
— Nie. Mogę tylko przeczytać panu większe ustępy. Marynia jest pognębiona.
— Czy ona wie, że ja tu jestem?
— Dotychczas musiała nie odebrać mego listu, ale dziwi mnie także, że pan Maszko, który bawi w Krzemieniu, nie wspomniał jej o tem.
— Maszko wyjechał do Krzemienia przede mną i nie był pewny, czy pojadę do Reichenhallu, zwłaszcza, żem mu w ostatnich dniach mówił, że zapewne zmienię projekt.
Pani Emilia poszła do biurka po teczkę z listami. Wróciwszy do stołu, poprawiła lampę, poczem, usiadłszy naprzeciw Połanieckiego, wydobyła list z koperty, ale, nim go zaczęła czytać, rzekła:
— Bo widzi pan, jej nie o samą sprzedaż tej sumy chodzi. Ale pan wie... Trochę jej się rozmarzyła główka, więc to miało dla niej i inne znaczenie... Ją naprawdę spotkało wielkie rozczarowanie!
— Pani — rzekł Połaniecki — komu innemu nie przyznałbym się, ale pani powiem otwarcie. Zrobiłem jedno z największych głupstw w życiu, ale też za żadne nie zostałem tak ukarany.
A ona podniosła na niego ze współczuciem swe tkliwe, blado-niebieskie oczy.
— Biedny pan! Więc pan naprawdę taki zajęty Marynią? Przecież nie przez ciekawość pytam, tylko z przyjaźni.. Bo jabym się starała to wszystko naprawić, ale chciałabym być pewna...
— Wie pani, co mnie dobiło? — przerwał gwał-