Lecz nie umiał sobie tego dokładnie wyobrazić, natomiast wyobraził sobie, że utrata tego kawałka ziemi była dla niej istotnie wielką przykrością — i zrobiło mu się jej żal. W tym żalu poczęła się rozpływać jego uraza i przesłaniać się jakby mgłą. Sumienie jęło mu szeptać, że miał to, na co zasłużył.
Wracając, mówił sobie:
— Jednakże ja o tem wszystkiem ciągle myślę.
I rzeczywiście tak było. Nigdy w najważniejszych sprawach pieniężnych nie doznawał ani pół takiego niepokoju, nigdy też nie pogrążał się w nie tak dalece. I znów przyszło mu na myśl to, co mówił Waskowski, że natura jego, jako Połanieckiego, nie zdolna jest włożyć całej duszy w robienie pieniędzy. Nigdy nie doświadczył równie jasnego poczucia, że mogą być sprawy od tego ważniejsze i po prostu bardziej pozytywne. Po raz drugi ogarnęło go pewne zdziwienie.
Była już blizko dziewiąta, gdy zaszedł do Bigiela. Bigiel, sam w obszernem, pustem mieszkaniu, siedział we drzwiach otwartych na ogrodową werandę i wygrywał na wiolonczeli, tak, że aż wszystko w domu drgało. Ujrzawszy Połanieckiego, przerwał jakieś tremolo i spytał:
— Byłeś dziś u Pławickich?
— Byłem.
— Jakże panna?
— Jak karafka „frapowanej“ wody. Na taki gorący dzień to przyjemność. Zresztą grzeczni ludzie.
— Przewidywałem to.
— Graj dalej.
Bigiel począć grać „Träumerei“ i grając, przymykał
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.