— To mnie dziwi. Jesteś, jak sam powiadasz, „aferzystą,“ ale nosisz porządne nazwisko. Maszko zresztą sam jest adwokatem... Wogóle jednak powiem ci, iż nie myślałem, żeby on potrafił się tak postawić.
— Maszko potrafi postawić się nawet na głowie...
— Bywa wszędzie, wszyscy go przyjmują... A ja miałem niegdyś do niego uprzedzenie.
— A teraz wuj nie ma uprzedzenia?
— Muszę przyznać, że ze mną postępował w całej tej sprawie z Krzemieniem, jak gentleman.
— Panna Marynia jest tego samego zdania?
— Zapewne... chociaż myślę, że jej ten Krzemień leży na sercu... Dla niej to zrobiłem, żem się go pozbył, ale młodość nie wszystko potrafi zrozumieć. Zresztą wiedziałem o tem i gotów jestem znieść każdą przykrość ze spokojem. Co do Maszki... zapewne!... Ona nie może mu nic zarzucić. Kupił Krzemień, to prawda, ale...
— Ale gotów go oddać?...
— Ty należysz do rodziny, więc, między nami mówiąc, myślę, że tak jest... Jego Marynia zajęła bardzo, jeszcze za naszego poprzedniego pobytu, ale to jakoś nie szło. Dziewczyna była za młoda — nie dość jej się podobał, ja sam, trochę się krzywiłem, bo mnie uprzedzono co do jego rodziny. Bukacki ostrzył sobie na nim zęby — ot i skończyło się na niczem...
— Nie skończyło się, skoro się rozpoczyna na nowo.
— Bom się przekonał, że on pochodzi z bardzo dobrej rodziny, niegdyś włoskiej... Oni się kiedyś nazywali Masco — i przyszli tu z Boną, a potem osiedli na Białorusi. On, jeśliś zauważył, ma nawet trochę twarz włoską.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.