ale to zupełnie co innego, i sama to rozumiesz, że on cię kocha inaczej i sto razy mocniej, niż Litkę...
W pokoju było już zupełnie ciemno, ale po chwili służący wniósł lampę i, postawiwszy ją na stole, wyszedł. Przy jej blasku pani Emilia spostrzegła nagle jakiś białawy kształt, skulony na kozetce przy drzwiach, prowadzących do dziecinnego pokoju.
— Kto tam jest? czy to Litka?
— Ja, mamusiu.
W głosie jej było coś niezwykłego. Pani Emilia wstała i podeszła śpiesznie ku niej.
— Kiedy tu weszłaś? Co tobie jest?
— Tak mi jakoś smutno i niedobrze.
Pani Emilia siadła na kozetce i, przygarnąwszy do siebie dziewczynkę, spostrzegła w jej oczach łzy.
— Lituś, ty płaczesz? co tobie jest?
— Tak smutno, tak smutno!
I, przytuliwszy głowę do ramienia matki, poczęła płakać. Było jej istotnie smutno, dowiedziała się bowiem, że „pan Stach“ jeszcze jest nieszczęśliwszy, niż w Reichenhallu i że Marynię sto razy więcej kocha, niż ją.
Tegoż wieczora, idąc spać, wspięła się, już tylko w koszulce, do ucha matki i poczęła szeptać:
— Bo, mamusiu, ja mam jeden bardzo wielki grzech na sumieniu...
— Moje biedactwo, cóż ci tam dokucza?
A ona szepnęła jeszcze ciszej:
— Bo ja nie kocham panny Maryni...
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.