— Jeśli nie zostaniesz moją żoną, nie daruję ci tego, coś mi uczyniła; jeśli zostaniesz — nie przebaczę ci również.
Tymczasem pan Pławicki wszedł do pokoju, w którym siedziała Marynia, i rzekł:
— Odmówiłaś mu, bo inaczej byłby wstąpił do mnie, wychodząc.
— Tak, papo.
— Nie dałaś mu żadnej nadziei na przyszłość?
— Nie, papo... Szanuję go, jak nikogo w świecie, ale nie dałam mu nadziei.
— Co ci odpowiedział?
— Wszystko, co mógł odpowiedzieć taki szlachetny człowiek.
— Nowe nieszczęście — rzekł — i kto wie, czy nie pozbawiłaś mnie kawałka chleba na starość... Ale wiedziałem, że z tem nie będziesz się liczyła.
— Nie mogłam, nie mogłam inaczej postąpić.
— Nie chcę też cię zmuszać, a swoje zmartwienie idę ofiarować tam, gdzie każda łza starego będzie policzoną.
I poszedł do Loursa patrzeć na grających w bilard. Byłby się zgodził na Maszkę, ale w gruncie rzeczy nie uważał go za partyę zbyt świetną i, sądząc, że Maryni może się trafić lepsza, nie martwił się zbytecznie tem, co się stało.
Marynia zaś w pół godziny później wpadła do pani Emilii.
— Jeden przynajmniej ciężar spadł mi z serca — rzekła na wstępie — odmówiłam dziś stanowczo panu Maszce.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.