A Litka złożyła ręce:
— Mój panie Stachu, już tylko o jedno zapytam, tylko o jedno — nic więcej!
On pochylił ku niej głowę.
— No, pytaj, kocie. Byle o co mądrego.
— Czy pan Stach bardzoby mnie żałował?
— A, widzisz, jakaś niepoczciwa!
— Mój panie Stachu!... powiedzieć!
— Ja? co za niegodziwe dziecko! Lituś wie, że ją kocham... ogromnie kocham! Niech Bóg broni... Nikogo na świeciebym tak nie żałował... Będzieszże ty mi cicho nareszcie, ty mucho utrapiona! ty... najmilsze drogie stworzenie!...
A dziewczynka zwróciła ku niemu rozjaśnione oczy:
— Już będę cicho... Dobry pan Stach!
I w chwili, gdy weszła pani Emilia, a on zabierał się do odejścia, spytała jeszcze:
— Ale pan Stach nie gniewa się na mnie?
— Nie, Lituś! — odrzekł Połaniecki.
Wyszedłszy do przedpokoju, usłyszał lekkie stukanie we drzwi, pani Emilia bowiem kazała zdjąć dzwonki. Otworzył i spostrzegł Marynię, która zwykle przychodziła wieczorami. Przywitawszy się z nim, spytała:
— Jak dziś Litka?
— Jak zwykle.
— Był doktor?
— Był. Nic nowego nie znalazł. Pozwoli pani sobie pomódz?
To powiedziawszy, chciał zdjąć z niej paletot, lecz ona odmówiła, nie chcąc przyjmować jego usług. Wów-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.