— Z kim? — spytał Połaniecki.
— Z moją sąsiadką.
— Z panną Krasławską?
— Tak.
— Rozumiem — rzekł Bukacki — skruszył na proch te panie swoją wielkością, swojem urodzeniem, swoim majątkiem i z tego prochu ulepił sobie żonę i teściową.
— Wytłómaczcie mi jedną rzecz — rzekł profesor Waskowski — Maszko jest człowiekiem religijnym...
— Jako konserwatysta — przerwał Bukacki — dla przyzwoitości.
— I te panie także — ciągnął dalej Waskowski.
— Ze zwyczaju...
— Dlaczego oni nie zamyślają się nigdy o życiu przyszłem?
— Maszko! czemu ty nie zamyślasz się nigdy o życiu przyszłem? — zawołał Bukacki, zwracając się do wchodzącego w tej chwili adwokata.
Maszko zaś zbliżył się do nich i spytał:
— Jak powiadasz?
— Powiadam: Tu felix, Maszko, nube!
Wówczas wszyscy poczęli mu składać życzenia, on zaś przyjmował je z pełną godności powagą, w końcu przemówił:
— Moi drodzy, dziękuję wam z całego serca, a ponieważ wszyscy znacie moją narzeczoną, więc nie wątpię o szczerości waszych życzeń.
— Nie pozwól sobie na to! — rzekł Bukacki.
A Połaniecki dorzucił:
— W porę ci przyszedł Krzemień.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.