Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

gach i nic nie wskórać, dopiero gdy obowiązek każe jej mnie pokochać, to będzie kochała nawet rzeczywiście.
Widocznie Połaniecki przywykł w swoich włóczęgach za granicą do innego rodzaju kobiet, a przynajmniej o innych zapewne naczytał się w książkach. Ponieważ jednak miał przy tem trochę i zdrowego rozsądku, więc ten rozsądek począł do niego także przemawiać:
— Słuchaj Połaniecki — (mówił) — toż to są właśnie dlatego wyborowe natury, nadzwyczaj pewne, na których można budować, na których można oprzeć życie. Czyś ty zwaryował! Tobie przecie chodziło o żonę, nie o przemijającą awanturę miłosną.
Ale Połaniecki nie przestawał się zżymać i odpowiadał rozsądkowi:
— Jeśli mam być kochany, chcę być kochany dla samego siebie.
Rozsądek próbował jeszcze tłómaczyć mu, że wszystko jedno, jak się miłość zaczyna, bo potem nie może być inaczej kochany, jak dla samego siebie, w tym zaś wypadku, po owych pracach i rozdrażnieniach, to jest rzeczą i zarazem naturalną i niemal cudowną, niemal opatrznościową, że zaszło coś takiego, co od razu złamało zapory. Ale Połaniecki nie przestawał się dąsać.
Rozsądkowi przyszedł wreszcie na pomoc i ów pociąg, i owo upodobanie w Maryni, na mocy którego Połaniecki widział w niej więcej uroku, niż w każdej innej kobiecie. Ten pociąg mówił z kolei:
— Nie wiem, czy ją kochasz, czy nie, i mniejsza o to, ale dziś, gdy się zbliżyła do ciebie ramieniem i twarzą, małoś ze skóry nie wyskoczył. Czemu cię taki