— Skąd masz tę pewność?
— Żeniąc się, i to żeniąc bogato, nie możesz narazić się na opinię niewypłacalnego. Z pod ziemi wydusisz, a zapłacisz.
— Z próżnego i Salomon nie naleje.
— Bo nie brał u ciebie lekcyi. Mój drogi, nikt nas nie słyszy, więc powiem ci, że ty przecie całe życie nic innego nie robisz.
— Więc jesteś pewny, że zapłacę?
— Tak.
— Masz słuszność Chciałem od ciebie grzeczności, do której nie mam prawa. Tylko, że nareszcie i ja czuję się tem wszystkiem zmęczony... Tu brać, tam zatykać — wiecznie żyć w takim kołowrocie — to nareszcie przechodzi siły ludzkie!... Zawijam niby do portu. Za dwa miesiące stanę na innych nogach, ale tymczasem dopływam resztą pary... Nie możesz — trudno!... Jest trochę lasu na Krzemieniu — wytnę go i zapłacę, skoro nie można inaczej.
— Co tam za lasy na Krzemieniu! Stary Pławicki wygolił, co się dało.
— Jest duża dąbrowa za dworem ku Niedziałkowu.
— Prawda. Jest.
— Wiem, że wy z Bigielem robicie i takie interesa. Kupcie odemnie tę dąbrowę. Oszczędzi mi to szukania kupca, a wy możecie wyjść z zyskiem.
— O tem pomówię z Bigielem.
— Więc z góry nie odmawiasz?
— Nie. Jeśli oddasz tanio... możebym nawet i sam... Ale w takich rzeczach potrzebuję obliczyć możliwe zyski
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.