Litki. Chodząc po pokoju, zatrzymywał się co chwila przed fotografią małej, patrząc zarazem na cztery brzozy, malowane przez Marynię, i myślał, że jednak ten węzeł, jaki zawiązała między nim a Marynią Litka, staje się codzień niemal ściślejszy, sam przez się — jakby bez niczyjej woli i wprost jakąś tajemniczą siłą rzeczy.
I myślał także, że jeśli brak mu już dawnej, pierwotnej ochoty do utrwalenia tego węzła — to również brakłoby mu prawie odwagi, by go stanowczo przeciąć, zwłaszcza tak prędko po śmierci Litki.
Późną nocą zasiadł nad wykazami, przysłanymi przez Maszkę. Chwilami jednak czynił pomyłki w rachunkach, bo widział przed sobą pochyloną głowę Maryni i jej łzy, spadające do pudełka ze szklanemi paciorkami. Nazajutrz zakupił dąbrowę na Krzemieniu — bardzo zresztą korzystnie.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.