jeszcze coś innego, jakiś życiowy interes, jakaś ciekawość przyszłości, jakieś chęci, myśli, dążenia. Pani Emilii nie zostało nic, tak, jakby umarła razem z Litką, i jeśli zajmowało ją coś jeszcze na świecie, jeśli kochała tych, którzy jej byli blizcy, to tylko dla Litki, przez Litkę i o tyle, o ile byli z nią związani.
Połanieckiemu ciężkie były te odwiedziny i to pożegnanie. Przywiązał się był do pani Emilii głęboko, a teraz miał poczucie, że nić łącząca ich prysła raz na zawsze — i że drogi ich rozchodzą się w tej chwili, bo on idzie dalej, drogą życia, ona zaś chce, by jej życie wypaliło się jak najprędzej i wybiera trud — wprawdzie błogosławiony — ale nad siły, by przyśpieszyć śmierć.
Ta myśl zamykała mu usta. W ostatniej jednak chwili, przywiązanie, jakie miał z dawna dla niej, przemogło, i począł mówić z prawdziwem wzruszeniem, całując jej rękę:
— Droga pani, bardzo droga! niech panią Bóg strzeże i pociesza!
Tu zabrakło mu słów, lecz ona, nie puszczając jego ręki, rzekła:
— Do śmierci nie zapomnę panu, że pan Litkę tak kochał. Wiem od Maryni, że ona was połączyła i dlatego wiem, że będziecie szczęśliwi, bo inaczej Bóg nie byłby jej tak natchnął. Ile razy was w życiu zobaczę, tyle razy pomyślę sobie, że wasze szczęście — to dzieło Litki. Niechże jej wola spełni się jak najprędzej i niech was Bóg błogosławi oboje.
Połaniecki nie odrzekł nic, tylko, wracając do domu, myślał:
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.