Była to prawda. Jałbrzyków był wioszczyną o dziewięciu włókach, a przytem Gątowski miał, jak to bywa, odziedziczonych długów wyżej uszu na Jałbrzykowie — więc ręce opadły mu zupełnie.
Przyszło mu jednak do głowy, że może rzeczy tak nie stoją, jak je przedstawia Połaniecki i chwycił się tej myśli, jak deski zbawienia.
— Ja tego nie rozumiem, co pan mówi — rzekł. — Bóg mi świadek, że wolałbym własną zgubę, niż zgubę państwa Pławickich, i to pan wiedz, że chętniebym nadkręcił karku panu Maszce, ale jeśli trzeba, jeśli chodzi o państwa Pławickich, to niech mnie pierwej dyabli wezmą. Ja byłem zaraz po tem zajściu u pana Jamisza, który teraz jest na kadencyi, i przyznałem mu się do wszystkiego. Powiedział mi, żem głupstwo zrobił i zwymyślał mnie — prawda! Żeby o moją skórę chodziło — co mi tam! palcembym nie ruszył; ale skoro to co innego, więc co mi powie pan Jamisz, to zrobię, choćby mnie miał potem piorun trzasnąć. Pan Jamisz mieszka w Saskim hotelu i ja też.
Na tem rozstali się i Gątowski poszedł do swego hotelu, klnąc Maszkę, siebie i Połanieckiego. Czuł, że musiało tak być, jak Połaniecki mówił, że stało się jakieś nieszczęście niepowetowane i że wyrządził ciężką krzywdę tej samej pannie Maryi, za którą oddałby ostatnią kroplę krwi; czuł, że ostatecznie, jeśli była dla niego jakakolwiek nadzieja, to ją zniszczył. Pławicki zamknie mu drzwi. Panna Marya wyjdzie za Połanieckiego — chybaby on sam jej nie chciał. Ale ktoby jej nie chciał? I jednocześnie biedny Gątowski ujrzał jasno, że między
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.