w czem przypominał nieco Bukackiego — i drwić z własnej zgryźliwości. Pozwalał także żartować z niej innym, ale pod miarę. Gdy ją przebrano, wyprostowywał się nagle i przyciskał ludzi aż nadto, wskutek czego uważano go za niebezpiecznego. Opowiadano o nim, że w kilku wypadkach znalazł odwagę tam, gdzieby wielu jej brakło i że wogóle umiał „wysoko nos nosić“. Nie szanował nikogo i niczego, prócz swojej, istotnie bardzo szlachetnej fizyognomii, nie szanował zwłaszcza czasu, albowiem spóźniał się zawsze i wszędzie.
Wszedłszy obecnie do Połanieckiego, począł też zaraz po przywitaniu tłómaczyć swoje opóźnienie.
— Czy pan nie zauważył — rzekł — że jeśli się człowiekowi bardzo śpieszy i bardzo na pośpiechu zależy, wówczas najniezbędniejsze do wyjścia rzeczy giną umyślnie, jakby w wodę wpadły. Służący szuka kapelusza — niema kapelusza, szuka kaloszy — niema kaloszy; szuka się portmonetki, niema portmonetki. O zakład, zawsze!
— Bywa tak — rzekł Połaniecki.
— Ja nawet wynalazłem na to sposób. Gdy mi coś tak jak w wodę wpadnie, siadam, uśmiecham się i mówię głośno: „Pasyami lubię tak coś zgubić; człowiek szuka, ożywia się. rusza, zapełnia czas — to niezmiernie zdrowe i przyjemne“. I co pan powiesz? Wtedy od razu znajduje się to, co zginęło.
— Możnaby wziąć patent na taki wynalazek — odpowiedział Połaniecki. — Ale mówmy o sprawie Maszki.
— Mamy iść do radcy Jamisza. Maszko przysłał mi cyrograf, który napisał dla Gątowskiego. Nie chce ani słowa zmienić — ale to niemożliwe, zbyt ostre — to nie
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.