Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

stem kupcem; potrzebna mi była dębina i Maszko odstąpił mi, ile mógł.
— Nie rozumiem w takim razie, dlaczego tamten młody człowiek...
— Jeśli pani zna radcę Jamisza — przerwał Połaniecki — to on, jako blizki sąsiad Krzemienia i Jałbrzykowa, objaśni panią, że ten młody człowiek jest niespełna rozumu — i znany z tego w całej okolicy.
— W takim razie pan Maszko nie powinien się był pojedynkować.
— Pani — rzekł z odcieniem niecierpliwości Połaniecki — w takich razach my mamy inne pojęcia od pań.
— Pan pozwoli, że powiem parę słów mojej córce.
Połaniecki pomyślał, że byłaby pora wstać i pożegnać się, ponieważ jednak przyszedł niejako na rekonesans i chciał przynieść jaką wiadomość Maszce, więc rzekł:
— Jeśli panie mają jakieś polecenia do pana Maszki, to wprost stąd idę do niego.
— Za chwilkę — odrzekła pani Krasławska.
Połaniecki został sam i czekał dość długo, tak nawet długo, iż począł się niecierpliwić. Wreszcie weszły obie panie Krasławskie.
Panna, ubrana w białą „szmizetkę“ z marynarskim krawatem i uczesana nie dość starannie, wydała się jednak Połanieckiemu, mimo lekkiego zapalenia oczu i mimo kilku pryszczyków na czole, pokrytych pudrem, wcale ładna. Była w niej jakaś ponętna ociężałość, z której, wstając widocznie bardzo późno, nie zdołała się jeszcze otrząsnąć, i jakieś równie ponętne poranne zanie-