Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

zamęt myśli, uczuć, wrażeń, nad któremi panowało jedno główne pojęcie, że stało się coś niesłychanie stanowczego, że los jego został rozstrzygnięty, że czas namysłów, wahań się i zmian przeszedł, i że trzeba zacząć nowe życie. I to poczucie nie było mu nieprzyjemne, a nawet graniczyło z pewnem upojeniem, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, jak całował skroń i włosy Maryni. To coś, czego w jego uczuciu brakło, malało i ginęło w owem przypomnieniu prawie zupełnie — i Połanieckiemu zdawało się, że znalazł wszystko, czego do zupełnego szczęścia trzeba. „Tem się nie przesycę, nigdy!“ — myślał sobie i wprost zdawało mu się, że to jest niepodobieństwo. Przytem myślał o dobroci Maryni, o tem, jaka ona jest pewna, jak na takiem sercu i charakterze można budować, jak w życiu z nią nigdy nic nie może grozić, jak ona nic w niem nie zdepce, nic nie zmarnuje, jak przyjmie za złoto to, co jest w nim złotem, jak będzie żyła dla niego, nie dla siebie — i tak myśląc, zadawał sobie w duszy pytanie, co mógł lepszego znaleźć? — i prawie dziwił się swoim dawnym wahaniom.
Jednakże czuł jednocześnie, że to, co ma przyjść, jest zmianą tak olbrzymią, czemś tak bez miary stanowczem, że gdzieś, na dnie, w najgłębszym zakącie duszy, budził się w nim jakby niepokój przed owem szczęściem nieznanem.
Lecz nie wahał się: „Nie jestem ani tchórzem, ani niedołęgą — (myślał). — Trzeba teraz iść naprzód — i pójdę“.
Wróciwszy do domu, spojrzał na Litkę i natychmiast otworzył się przed nim jakby nowy jasny widno-