Maszko miał się pod opieką pani Krasławskiej znacznie lepiej i lada chwila spodziewał się jej przybycia. Tymczasem, wysłuchawszy nowiny, ścisnął rękę Połanieckiego z pewnem wzruszeniem i rzekł:
— Powiem ci tylko jedno: nie wiem, czy ona będzie z tobą szczęśliwa — ty z nią napewno.
— Bo kobiety są lepsze od nas — odpowiedział Połaniecki — spodziewam się, że po tem, co cię spotkało, i ty jesteś tego zdania.
— Wyznaję, że dotąd nie mogę ochłonąć ze zdumienia. Są zarazem i lepsze od nas i bardziej tajemnicze. Wyobraź sobie...
Tu Maszko zaciął się, jak gdyby się wahał, czy ma mówić dalej.
— Co? — spytał Połaniecki.
— Tak! ty jesteś dyskretny człowiek, a przytem dałeś mi takie dowody przyjaźni, że może nie być między nami tajemnic: wyobraź więc sobie, że wczoraj po twojem odejściu odebrałem anonim — tu, jak wiesz, panuje ten szlachetny obyczaj pisania anonimów — a w nim wiadomość, że papa Krasławski istnieje, żyje i ma się dobrze.
— Co znowu? Może być plotka.
— Ale może i nie być. Żyje podobno w Ameryce. List odebrałem podczas bytności pani Krasławskiej. Nie mówiłem jej nic, ale po pewnym czasie, gdy, po obejrzeniu tych oto portretów, poczęła mnie wypytywać o dalsze stosunki rodzinne, spytałem i ja ją z kolei, jak dawno jest wdową? Odpowiedziała mi na to: „Jesteśmy z córką same na świecie od dziewięciu lat, ale to są
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.