podobnego! Połaniecki, ja ci powiadam, że w tem coś tkwi. Myślałem, że papa, ale nie papa. Mam już o nim wiadomość, mieszka w Bordeaux, nazywa się tam Mr de Langlais — i ma swoje ognisko rodzinne, nie tyle legalne, ile licznie otoczone, które utrzymuje za pensyę, otrzymywaną od pani Krasławskiej.
— Co ci to szkodzi?
— Nic a nic.
— Jeśli tak, to są nieszczęśliwe kobiety — i cała rzecz.
— Tak, ale czy dochody ich odpowiadają nieszczęściom? Pamiętaj, że mam ciężary. Przytem, widzisz, jeśli to są takie kobiety, jak się wydają, a w dodatku bogate, to gotówem się naprawdę zakochać i to będzie głupio; jeśli się pokaże, że nie mają nic, albo mało, to gotówem się także zakochać i to będzie jeszcze głupiej. Ona ma dla mnie urok.
— Nie. To będzie jedyna rzecz mądra, w każdym razie. Ale ty jednak myśl o sobie, Maszko, a trochę o mnie i o Pławickich. Wiesz, że ja nie mam zwyczaju w tych rzeczach folgować, a terminy się zbliżają.
— Jeszcze palę w kotle — kredytem. Wy zresztą siedzicie na hipotece Krzemienia. Za parę dni będzie u pani Krasławskiej wieczór zaręczynowy, po którym mam nadzieję, że się czegoś pewnego dowiem.
Tu Maszko począł monologować:
— Że jednak tak pozytywny człowiek, jak ja, wszedł jak w las, to nie do pojęcia. Z drugiej strony niema tu człowieka, między tymi nawet, co najlepiej wiedzą, jak kto stoi, któryby pozwolił sobie wątpić o majątku pani Krasławskiej. A jednak, one są takie szlachetne!!!...
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.