Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szkaradny zazdrośnik.
— Ja? Bynajmniej!
— No, to powiem panu wyjątek z naszej rozmowy. Pan wie, że wczoraj był na estradzie w czasie koncertu wypadek katalepsyi. Dziś mówiono o tem koło nas, więc tak, między innemi, spytałam pana Kopowskiego, czy widział kataleptyka? Wie pan, co mi odpowiedział? Że każdy może mieć inne przekonania. A co? czy nie nadzwyczajny człowiek?
Połaniecki udobruchał się i począł się śmiać.
— Ale ja pani powiadam, że on wprost nie rozumie, co się do niego mówi, i odpowiada byle co.
I resztę wieczora spędzili już przy sobie, w dobrej zgodzie. W chwili rozstania, gdy Pławiccy, mając tylko podwójną karetkę, nie mogli zabrać Połanieckiego, Marynia pochyliła się ku niemu i spytała:
— Czy brzydki grymaśnik przyjdzie jutro na obiad?
— Przyjdzie, bo kocha — odpowiedział Połaniecki, otulając jej nogi futrem.
Ona zaś odszepnęła mu do ucha, jakby wielką nowinę:
— I ja także.
A jakkolwiek on, w chwili gdy to mówił, był zupełnie szczery, ona jednak mówiła większą prawdę.
Maszko odprowadzał Połanieckiego do domu. Po drodze rozmawiali o dzisiejszym wieczorze. Maszko opowiadał, że przed przybyciem gości próbował mówić z panią Krasławską o interesach, ale mu się nie powiodło.
— Była chwila — rzekł — że chciałem postawić kwestyę jasno, ubrawszy ją oczywiście w możliwie deli-