Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Gorzej z tymi, którzy mi wierzyli na słowo, i powiem ci w oczy, że mi więcej o nich chodzi. Miałem, a nawet mam, ogromne zaufanie... To dziś moja bolączka. Ale jeśli mi dadzą czas, to jakoś wyłatam... Gdybym zaś miał trochę szczęścia w domu, a w niem sprężynę do roboty...
Tu doszli do mieszkania Połanieckiego, więc Maszko nie dokończył myśli. W chwili jednak, gdy się mieli pożegnać, rzekł nagle:
— Słuchaj. Ty mnie masz trochę za szuję — a ja mniej nią jestem, niż myślisz. Udawałem — jak powiadasz — prawda! musiałem się wykręcać, jak piskorz, i w tych wykrętach schodziłem czasem z bitej drogi... Alem się zmęczył i powiem ci otwarcie, że chce mi się trochę szczęścia, bom go nie miał. Dlatego chciałem się żenić z twoją dzisiejszą narzeczoną, choć jest niemajętna. A co do panny Krasławskiej, czy ty wiesz, że są czasem chwile, w których wolałbym, żeby się okazało, że nic nie ma, ale żeby w zamian nie opuściła mnie, gdy się dowie, że i ja nic nie mam. To ci szczerze mówię — a teraz: dobranoc!
— No! — mówił sobie Połaniecki — to coś w Maszce nowego.
I wszedł do bramy. Stanąwszy u drzwi, usłyszał ze zdziwieniem w swojem mieszkaniu fortepian. Służący powiedział mu, że to Bigiel czeka na niego od dwóch godzin.
Połaniecki zaniepokoił się, ale pomyśłał, że gdyby powodem bytności Bigiela było co niepomyślnego, toby nie wygrywał na fortepianie. Jakoż okazało się, że Bi-