Po drodze do domu, Połaniecki, myśląc ciągle o tym wyrazie Maryni, rzekł:
— W kościele wyglądała pani jak jakiś profil Fra Angelica. Miała pani twarz istoty zupełnie szczęśliwej.
— Bo też ja teraz jestem szczęśliwa. A wie pan dlaczego? Oto dlatego, że jestem lepsza, niż byłam. Miałam wówczas w sercu urazę i niechęć, nie miałam przed sobą żadnej nadziei i wszystko to razem złożyło się na taką gorycz, że strach! Powiadają, że nieszczęście uszlachetnia wybrane dusze, ale ja nie jestem wybraną duszą. Zresztą, może nieszczęście uszlachetnia, ale gorycz, ale uraza, ale niechęć — psuje... To jak trucizna.
— Bardzo mnie pani wówczas nienawidziła?
Marynia spojrzała na niego i odrzekła:
— Tak nienawidziłam, że po całych dniach myślałam tylko o panu.
— Maszko ma spryt — odpowiedział Połaniecki — on kiedyś określił mi to tak: „Wolała ciebie nienawidzić, niż mnie kochać.“
— Oj, że wolałam, to wolałam!
Tak rozmawiając, doszli do domu. Połaniecki miał wtedy czas rozwinąć swoją pergaminową klepsydrę i pokazać ją Maryni. Ale jej koncept ten się nie podobał. Brała ona małżeństwo nietylko od strony serca, ale od strony religii. „Z takich rzeczy się nie żartuje“ — rzekła — i po chwili przyznała się Połanieckiemu, że czuje urazę do Bukackiego.
Po obiedzie nadszedł Bukacki. Przez te kilka miesięcy pobytu we Włoszech stał się jeszcze cieńszym, co było dowodem przeciw skuteczności „chianti“ na katar
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.