— I zabija. Powiedz mi tak szczerze, czy tobie kiedy przyszło do głowy, że można mieć po prostu nostalgię śmierci?
— Nie — rzekł Połaniecki — ja rozumiem rzecz przeciwną.
Na chwilę umilkli.
— Ale ja ci nie dam ani morfiny, ani opium — rzekł wreszcie Bukacki — tylko dobrej kawy i butelkę uczciwego Bordeaux. Będzie to niewinna orgia.
Po niejakim czasie doszli do mieszkania Bukackiego. Było to mieszkanie prawdziwie zamożnego człowieka, trącące nieco pustką, ale pełne drobiazgów, mających związek ze sztuką, obrazów i rycin. Lampy paliły się w kilku pokojach, bo Bukacki nie znosił ciemności nawet podczas snu.
„Bordeaux“ znalazło się w pogotowiu, a pod maszynką od kawy zapłonął po chwili błękitny płomyk. Bukacki wyciągnął się na sofie i rzekł nagle:
— Bo może ty jednej rzeczy nie przypuszczasz, że, jak mnie widzisz takiego filigranowego, jak jestem, ja nic a nic nie boję się śmierci.
— To jedno czasem przypuszczałem — odpowiedział Połaniecki — że ty dowcipkujesz i dowcipkujesz, łudzisz sam siebie i drugich, a w gruncie rzeczy w tobie tego niema — i że to wszystko jest sztuczne.
— Głupota ludzka bawi mnie trochę.
— Ale ty, jeśli się masz za mądrego, jak mogłeś sobie tak marnie życie urządzić?
Tu Połaniecki obejrzał się na bibloty, obrazy i dodał:
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.