Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panna Krasławska ma dziewięć tysięcy rubli dożywocia, które zapisał jej wuj. Zresztą ani grosza posagu.
— Ale to i tak dużo.
— Dużo? To posłuchaj, co pisze Maszko: „Wobec tego moje bankructwo jest rzeczą spełnioną, a ogłoszenie niewypłacalności kwestyą czasu.“ Zawiedli się oboje, rozumiesz? — bo on liczył na jej majątek, a ona na jego.
— Przynajmniej mają z czego żyć.
— Mają z czego żyć, ale Maszko nie ma czem pospłacać długów, a to trochę i nas obchodzi — mnie, ciebie i twego ojca... Wszystko może przepaść.
Teraz Marynia zaniepokoiła się na dobre.
— Mój Stachu — rzekła — może twoja obecność tam potrzebna, to wracajmy... Co to będzie za cios dla papy!
— Napiszę zaraz do Bigiela, by mnie zastąpił i ratował, co można... Nie bierz przytem, dziecko, zanadto do serca tej sprawy. Ja mam na kawałek chleba dla nas obojga i dla twego ojca.
Marynia objęła ręką jego szyję.
— Mój ty dobry!... Z takim człowiekiem, jak ty, można być spokojną.
— Przytem coś się da uratować... Jeśli Maszko znajdzie kredyt, to nas pospłaca. Może też znajdzie kupca na Krzemień. Ale! Pisze mi, żebym spytał Bukackiego, czyby nie kupił Krzemienia i żebym go do tego namawiał. On dziś wieczór jedzie do Rzymu i zaprosiłem go na śniadanie... Spytam go. On ma znaczny majątek — i miałby coś do roboty. Ciekawym, jak Maszkom