Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

nią, byliby okropnie „comme il faut...“ — i miałbym nudną komedyę, którą już widziałem i na której ziewałem. Przeciwnie, jeśli mu nie pomogę, zrujnuje się, zginie, zdarzą się jakieś zajmujące a niespodziewane wypadki, zdarzyć się może coś tragicznego, co mnie więcej zajmie. Teraz pomyślcie państwo: za lichą komedyę musiałbym zapłacić, i to drogo — tragedyę mogę mieć darmo. Jak tu się wahać?
— Fe! jak pan może mówić takie rzeczy! — zawołała Marynia.
— Nietylko mogę mówić, ale je napiszę Maszce. Przytem on mnie zawiódł w najniegodziwszy sposób.
— W czem?
— W czem? W tem, że ja myślałem: oto prawdziwy snob! to materyał na czarny charakter! to człowiek naprawdę bez skrupułu i serca! Tymczasem cóż się pokazuje: że on na dnie duszy ma jakąś uczciwość, że chciałby pospłacać wierzycieli, że mu tej lalki z czerwonemi oczyma żal, że ją kocha, że rozłączenie z nią byłoby dla niego straszną klęską... Sam mi to pisze najbezczelniej... Słowo daję, że w tem społeczeństwie na nic liczyć nie można!... Przesiaduję za granicą, bo tego znieść nie mogę.
Tym razem pani Połaniecka rozgniewała się na dobre:
— Jak pan będzie takie rzeczy mówił, to poproszę Stasia, żeby zerwał z panem stosunki.
A Połaniecki wzruszył ramionami i dodał:
— Że też ty naprawdę zagadujesz dla konceptu siebie i drugich, a nigdy nie myślisz rozsądnie i po