Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Połaniecki począł szukać, ale przytem musiał ją niemal objąć. Przez chwilę oblał go war żądzy, tem bardziej, że pochyliła się ku niemu, tak, że ciepło od jej twarzy i ciała poczęło na niego bić.
Ona zaś zapytała półgłosem:
— Czemu się pan gniewa na mnie. To źle! Ja tak potrzebuję przyjaznych dusz! Co ja panu zrobiłam?
On tymczasem znalazł wstążki, odsunął się, ochłonął i z tem nieco grubem zadowoleniem człowieka szorstkiego, który chce wyzyskać swój tryumf i zaznaczyć, że się nie dał — odpowiedział jej po prostu impertynencyą:
— Pani mi nic nie zrobiła — i nic nie może zrobić.
Lecz ona odbiła niegrzeczność, jakby piłkę w tennisie:
— Bo tak mało czasem zważam na ludzi, że ich prawie nie widzę.
Poczem poszli w milczeniu aż do powozu.
— A więc to tak? — myślał, wracając do pracowni Połaniecki — więc tamby się można posunąć tak daleko, jak się podoba!
I znów przebiegł go dreszcz od stóp do głowy.
— ...Tak daleko, jak się podoba. . — powtórzył.
Przyczem nie zdał sobie sprawy, że popełnia omyłkę, jaką popełniają codziennie tuziny mężczyzn, miłośników polowania na cudzych gruntach. Pani Osnowska była kokietką, miała oschłe serce i zniecniały już umysł, ale była jeszcze o sto mil od zupełnego fizycznego upadku.
Tymczasem wrócił do pracowni z uczuciem, że