— Ciociu!... — przerwała panna Castelli.
— A kiedy prawda, moja Niteczko, a co prawda, to prawda... Rok temu... Nie! dwa lata temu... Jak to ten czas leci...
Lecz pani Osnowska, która zapewne słyszała już nieraz co się zdarzyło w Nizzy, poczęła wypytywać pani Połanieckiej:
— A państwo dużo mają znajomości w świecie artystycznym?
— Mąż mój, zapewne — odpowiedziała Marynia — ja nie; ale znamy pana Zawiłowskiego.
Pani Osnowska wpadła na tę wiadomość w prawdziwy entuzyazm. Jej marzenie było poznać pana Zawiłowskiego, i niech Józio powie, czy to nie było jej marzenie? Niedawno czytały z Linetą jego wiersz pod tytułem: „Ex imo“ — i Lineta, która czasem tak umie jednem słowem określić wrażenie, jak nikt inny, powiedziała... Co to ona takiego charakterystycznego powiedziała?...
— Że w tem jest coś śpiżowego — poddała pani Broniczowa.
— A tak, że w tem jest coś śpiżowego. Ja sobie wyobrażam pana Zawiłowskiego także, jak jakiś odlew. Jak on naprawdę wygląda?
— Nizki — odrzekł Połaniecki — gruby, lat pięćdziesiąt i żadnego włosa na głowie.
Na to twarze pani Osnowskiej i panny Linety przybrały taki wyraz rozczarowania, że Marynia poczęła się śmiać i odrzekła:
— Niech panie mu nie wierzą, to zły człowiek
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.