i lubi martwić. Pan Zawiłowski jest młody, trochę dziki i trochę podobny do Wagnera.
— To znaczy, że ma brodę, jak poliszynel — dodał Połaniecki.
Lecz pani Osnowska nie brała już w uwagę słów Połanieckiego i wymogła na Maryni, że ułatwi jej poznanie z panem Zawiłowskim — i to prędko, „bardzo prędko, bo lato za pasem!“
— Postaramy się przytem, żeby mu było dobrze między nami i żeby nie był dziki — choć, jeśli jest trochę dziki, to nic nie szkodzi, bo on powinien być trochę dziki i trochę najeżać się, gdy ludzie się do niego zbliżają... jak orzeł w klatce! Zresztą porozumieją się z Linetką, bo i ona zamknięta w sobie i tajemnicza jak Sfinx.
— Mnie się zdaje, że każda niepospolita dusza... — zaczęła ciocia „Słodyczka“.
Lecz Połanieccy poczęli się żegnać. W sieni spotkali cudnego Kopowskiego, któremu służący okurzał trzewiki, a który tymczasem przeczesywał swą posągową i twardą jak marmur głowę. Wyszedłszy, Połaniecki rzekł:
— Ten im się także przyda na „florenckie“ wieczory. To także Sfinx!
— Gdyby stał w niszy! — rzekła Marynia. — Jakie to jednak ładne kobiety.
— Dziwna rzecz — odpowiedział Połaniecki. — Niby pani Osnowska jest ładna, a ja wolę, jako urodę, panią Maszkową. Co do Castelli, to naprawdę ładna, choć za wysoka. Czyś ty uważała, że się tam ciągle o niej mówi, a ona ani mru-mru!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.