Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu zwróciła się do panny Castelli:
— A ty, Linetko, czem chciałabyś być na wsi?
Panna Castelli podniosła powieki i po chwili rzekła:
— Pajęczyną.
Wyobraźnia Zawiłowskiego, jako poety, poruszyła się tą odpowiedzią. Nagle stanęły mu przed oczyma wielkie płowe przestrzenie rżysk i srebrne nitki, pławiące się w spokojnym błękicie i w słońcu.
— A jaki to ładny obraz! — rzekł.
I spojrzał uważniej na pannę Linetę, a ona uśmiechnęła się, jakby z podziękowaniem za to, że odczuł piękność obrazu.
Lecz w tej chwili nadeszli Bigielowie. Zawiłowskiego zaś wzięła w obroty pani Broniczowa i zastawiła go krzesłem tak, że się nie mógł poruszyć. Łatwo było odgadnąć, co stanowiło przedmiot ich rozmowy. Zawiłowski bowiem podnosił od czasu do czasu oczy na pannę Castelli, jakby chcąc sprawdzić, czy wygląda na to, co o niej słyszy. Wreszcie, jakkolwiek rozmowa prowadzona była przyciszonym głosem, obecni usłyszeli wkrótce słowa, jakby przecedzone przez kawałek cukru:
— Czy pan wie, że ją Napoleon... to jest, chciałam powiedzieć: Wiktor Hugo... błogosławił...
Wogóle Zawiłowski nasłuchał się tyle rzeczy niezwykłych, że mógł z pewną ciekawością przypatrywać się pannie Castelli. Była ona, według tych opowiadań, najdziwniejszem w świecie dzieckiem, zawsze bardzo łagodnem, ale nieobliczalnem. Mając lat dziesięć, była bardzo chora. Kazano jej oddychać morskiem powietrzem i te panie mieszkały długo na Stromboli...