bie z tych przymiotów — on — „Stach.“ Ani na chwilę nie przyszło jej na myśl, by on nie był zdolny się na niej poznać i ocenić tego, co inni w niej dostrzegali i ocenili z taką łatwością. Więc co był za powód? Te pytania dręczyły ją teraz dniem i nocą. To, iż spostrzegła, że Połaniecki we wszystkiem trochę udaje charakter zimniejszy i bardziej trzeźwy, niż ma rzeczywiście, nie wydało się jej dostateczną odpowiedzią. Pozostawała jej, niestety, odpowiedź tylko jedna: „On mnie nie kocha tak, jakby mógł, i dlatego nie ceni, jak cenią inni.“ Było w tem tyle samo prawdy, ile goryczy i smutku.
Instynkt kobiecy, który w takich razach nigdy nie zawodzi, ostrzegł Marynię, że uczyniła na Zawiłowskim niezwykłe wrażenie, i że to wrażenie powiększało się za każdem spotkaniem. I myśl ta nie oburzyła jej, nie wybuchnęła w gniewnem pytaniu: „Jak on śmie?!“ — bo zresztą on na nic się nie ośmielał — przeciwnie, dodała jej pewnej otuchy, pewnego zaufania we własny urok, które chwilami poczynała tracić, ale zarazem wzbudziła tem większy żal, że taką tkliwą cześć, taki zachwyt okazywał jej ktoś obcy, a nie „Stach.“ Co do Zawiłowskiego, nie czuła dla niego nic, prócz wielkiej sympatyi i przychylności, więc myśli jej pozostały czyste. Nie byłaby zdolną bawić się przez próżność cudzem cierpieniem, i z tego powodu, nie chcąc, by zaszedł zadaleko, przyłączyła się chętnie do planu pani Osnowskiej zbliżenia Zawiłowskiego z panną Castelli, jakkolwiek ten plan wydał się jej tak nagłym, że aż niezrozumiałym. Zresztą i serce jej i umysł były zajęte całkowicie pytaniami:
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.