czemu ten dobry, ten rozumny i ten kochany „Stach“ nie chce wstępować z nią na wysokości, czemu on nie ceni jej tak, jakby mógł, czemu on ją tylko kocha, ale nie kocha się w niej, czemu jej miłość uważa tylko za coś przynależnego sobie, ale nie za coś drogiego? Skąd to poszło i gdzie leży tego przyczyna?
Każda płaska, samolubna natura znalazłaby całą winę w nim — Marynia Połaniecka znalazła ją w sobie. Wprawdzie odkrycie to uczyniła z cudzą pomocą, ale tak była zawsze gotowa zdjąć wszelką odpowiedzialność ze swego „Stacha,“ a wziąć na siebie, że obok przestrachu, sprawiło ono jej niemal radość.
Raz po południu siedziała sama i z rękoma złożonemi na kolanach, gubiła się w myślach i pytaniach, na które nie umiała znaleźć odpowiedzi, gdy wtem drzwi się otworzyły i ukazał się w nich biały kwef i ciemna suknia Siostry miłosierdzia.
— Emilka! — zawołała z radością pani Połaniecka.
— Tak, to ja — odpowiedziała Siostra — mam dziś wolny dzień i chciałam was odwiedzić. Gdzie pan Stanisław?
— Stach jest u państwa Maszków, ale myślę, że niedługo wróci. Ach, jaki będzie rad! Siadaj, odpocznij!
Pani Emilia siadła i poczęła mówić:
— Jabym częściej do was wpadała — tylko że nie mam czasu. Ale dziś wolny dzień: byłam u Litki. Żebyś wiedziała, jak tam zielono i co ptaków!
— Byliśmy tam kilka dni temu. Wszystko kwitnie — i taki spokój. Jaka szkoda, że Stacha niema.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/292
Ta strona została uwierzytelniona.