się tem większa, że osobiście był mało znany. Stary, bogaty pan Zawiłowski, ojciec panny Heleny, który miał zwyczaj mawiać, że istnieją może dwie największe plagi na świecie, to jest podagra i ubodzy krewni, powtarzał teraz każdemu, kto go spytał: „Mais oui, mais oui — c’est mon cousin!“ — i takie oświadczenie miało również swą towarzyską wagę dla wielu osób, a między innemi pierwszorzędną dla pani Broniczowej. Pani Osnowska wraz z panną Castelli przestały cierpieć nawet z powodu mało „gustownej“ szpilki w krawacie Zawiłowskiego, bo teraz wszystko w nim mogło już uchodzić za oryginalność. Bolało je jeszcze skrycie, że mu było na imię Ignacy. Wolałyby, żeby miał inne, jakoś bardziej odpowiednie do sławy i poezyi; gdy jednakże pan Osnowski który z Metz wyniósł trochę łaciny, wytłómaczył im, że to znaczy „Ognisty,“ oświadczyły, że jeśli tak, to co innego — i pogodziły się z Ignacym.
Szczera i wielka radość panowała z powodu rozgłosu książki u Bigielów, u Połanieckich i w biurze. W biurze nie było ludzi zazdrosnych. Stary kasyer, Wałkowski, agent Abdulski i drugi buchhalter, Późniakowski, dumni byli z kolegi, jakby jego sława opromieniała również i Dom. Wałkowski mówił nawet: „Ależ zadaliśmy ludziom szyku!“ Bigiel rozważał przez dwa dni, czy Zawiłowski może wobec tego wszystkiego poprzestać na skromnej posadzie w Domu handlowym pod firmą „Połaniecki i Bigiel,“ ale Zawiłowski, zapytany przez niego, odpowiedział:
— A to dobre! panie drogi! To za to, że trochę ludzie gadają, chcecie mnie pozbawić kawałka chleba i najmilszego w świecie koleżeństwa. Nakładcy nie zna-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/318
Ta strona została uwierzytelniona.