Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

Zawiłowski dość go lubił. Po kilku spotkaniach wydał mu się tak bezdennie ograniczony, iż nie przyszło mu do głowy, żeby można być o niego zazdrosnym. Natomiast, zawsze miło było na niego patrzeć. Te panie lubiły go również, chociaż często pozwalały sobie z niego żartować, a czasem służył im wprost za piłkę, którą przerzucały sobie z rąk do rąk. Głupota Kopowskiego nie była zresztą ani posępną, ani podejrzliwą. Humor posiadał jednostajny i istotnie przecudny uśmiech, o czem może wiedział, więc wolał się uśmiechać, niż marszczyć. Był dobrze wychowany, obyty w świecie, a przytem ubierał się wyśmienicie i pod tym względem mógł Zawiłowskiemu służyć za mistrza.
Zadawał też od czasu do czasu zdumiewające pytania, które napełniały uciechą młode panie. Raz, słysząc panią Broniczową mówiącą o poetyckich natchnieniach, spytał Zawiłowskiego: „Czy na to co trzeba, czy nie trzeba?“ — i w pierwszej chwili zmieszał go, albowiem ten nie wiedział, co mu odpowiedzieć.
Kiedyś znów pani Aneta rzekła mu:
— Czy pan pisał kiedy wiersze? Niech pan dobierze jaki rym!
Kopowski zażądał, żeby mu zostawiono czas do jutra. Ale nazajutrz zapomniał, albo też i nie znalazł, te panie zaś były tak dobrze wychowane, że mu nie przypomniały obietnicy. Tak zawsze przyjemnie było na niego patrzeć, że nie chciały mu robić przykrości.
Tymczasem kończyła się wiosna a nadchodziły wyścigi. Zawiłowski był zaproszony na cały ich czas do powozu państwa Osnowskich; dawano mu miejsce na-