że to już będzie po wiek wieków przywiązane do nazwiska. A ty, miewasz czasem łupania w wielkim palcu?
— Nie — odpowiedział Zawiłowski, cokolwiek zdziwiony zarówno sposobem przyjęcia, jak i tem, że stary szlachcic mówi mu od pierwszego widzenia: ty.
— Poczekaj, przyjdzie starość!
Poczem, zawoławszy na córkę, przedstawił jej Zawiłowskiego i począł rozmawiać o stosunkach rodzinnych, wykazując młodemu człowiekowi, w jaki sposób są krewni. W końcu rzekł:
— No, ja tam wierszy nie pisywałem, bom na to za głupi, ale muszę ci powiedzieć, żeś mi się popisał — i żem się nie wstydził, chociażem wyczytał moje nazwisko pod wierszami.
Odwiedziny nie miały się jednak skończyć pomyślnie. Panna Zawiłowska, osoba lat niespełna trzydziestu, ładna, ale jakby przedwcześnie zwiędła i posępna, chcąc wziąć udział w rozmowie, poczęła wypytywać „kuzyna“, kogo zna i gdzie bywa, a stary szlachcic do każdego wymienionego nazwiska dodawał w jednem lub dwóch słowach swoją opinię. Przy wymienieniu Połanieckich powiedział: „dobra krew!“ — przy Bigielach spytał: „jak?“, a gdy Zawiłowski powtórzył ich nazwisko, dodał: „connais pas!“ — panią Osnowską określił jednem słowem: „dzierlatka!“ — przy pani Broniczowej mruknął: „furfantka!“ — nakoniec, gdy młody człowiek wymienił z pewnem zmieszaniem pannę Castelli, szlachcic, którego w tej chwili łupnęło widocznie w nodze, skrzywił się okropnie i zawołał:
— Aj! Półdyablę weneckie!
Na to Zawiłowskiemu, który, mimo swej nieśmia-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.