cia kokardek z wązkich różowych i błękitnych wstążek, których pełno leżało przed nią.
— Co pani robi? — spytał Zawiłowski.
— Kokardki. To się przyszywa na rozmaite ubrania.
Po chwili zaś dodała:
— Ale daleko ciekawsze jest, co pan robi? Czy pan wie, że już cała Warszawa żeni pana z Linetką Castelli. Widzieli was w teatrze, na wyścigach, widują na spacerach i ani ludziom wytłómaczyć, że to jeszcze nie zdecydowane.
— Bo — mówiłem zawsze z panią tak otwarcie — że i teraz powiem szczerze, że to już prawie zdecydowane.
A ona podniosła na niego ożywione uśmiechem i ciekawością oczy:
— Tak? A, to doskonała nowina! Niechże Bóg da panu takie szczęście, jakiego panu oboje życzymy.
Tu wyciągnęła do niego rękę, a potem, rozciekawiona, spytała:
— Mówił pan z Linetką?
Zawiłowski począł opowiadać, jak było, i przyznał się do swojej rozmowy z panną Castelli i z panem Osnowskim; potem, unosząc się stopniowo w opowiadaniu, wyspowiadał się ze wszystkiego, co się w nim działo: jak z początku przypatrywał się, krytykował, walczył ze sobą, nie śmiał się spodziewać; jak starał się sam sobie wybić z głowy, a raczej z serca to uczucie — i jak nie mógł jednak mu się oprzeć. Zapewniał, że kilka razy obiecywał sobie przeciąć od razu znajomość, bywanie, ale za każdym razem sił mu brakło, za każ-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.