i współczucie, jakby pomieszane z czcią dla jej stanu, i wdzięczność dla niej, i nadzieja ojcowstwa, którą się wzruszał, i pamięć na krótkość czasu, który ze sobą przeżyli, i uczciwość, i uczucia religijne. Były to niby łańcuchy, na których trzymał jeszcze szarpiące się zwierzę ludzkie.
Nie trzymał jednak z równą zawsze siłą. Raz, a mianowicie tego wieczora, w którym spotkał ich Zawiłowski, o mało się nie zdradził. Na myśl, że Maszko wraca i że pani Maszkowa dlatego śpieszy do domu, ogarnęła go nagle nizka, czysto fizyczna zazdrość, i rzekł z pewną złością, tłumioną, ale wyraźną:
— Tak! rozumiem pani pośpiech! Ulisses wraca, więc Penelopa musi być w domu, ale...
Tu uczuł ochotę kląć.
— Ale co? — spytała pani Maszkowa.
Połaniecki zaś odrzekł bez żadnego zastanowienia:
— Właśnie dziś chciałbym panią dłużej zatrzymać!
— Nie wypada! — odpowiedziała krótko, swoim jakby przecedzonym przez drobne sitko głosikiem.
I w tem: „nie wypada!“ była cała jej dusza.
On wrócił, klnąc naprawdę ją i siebie, a wróciwszy, zastał w jasnym, spokojnym pokoju Marynię z Zawiłowskim, dowodzącą, że w małżeństwie winno się szukać nie jakiegoś urojonego szczęścia, ale obowiązków, które Bóg wówczas wkłada.