powrotu Połanieckiego; ten jednak wrócił dopiero późnym wieczorem, a tymczasem nadszedł Zawiłowski, który teraz, potrzebując kogoś, przed kimby mógł wylewać swój nadmiar szczęścia, odwiedzał panią Połaniecką dosyć często. Przez chwilę obaj ze Świrskim spoglądali na siebie z pewną ostrożnością, jak się zwykle zdarza ludziom wybitnym, którzy wzajem obawiają się wygórowanych pretensyi, a natomiast tem łatwiej przystają do siebie, gdy spostrzegą, że obaj są prości. Tak stało się i z nimi. Do złamania lodów przyczyniła się także i Marynia, przedstawiając Zawiłowskiego, jako narzeczonego znajomej Świrskiemu panny Castelli.
— Jakże! — zawołał Świrski — znam doskonale. To moja uczenica!
I począł ściskać ręce Zawiłowskiego, poczem mówił:
— Pańska narzeczona ma Tycyanowskie włosy... Trochę za wysoka, ale i pan wysoki. Takiego osadzenia głowy ze świecą szukać! Pan naturalnie musiał zauważyć, że ona ma w ruchach coś łabędziego. Ja nawet nazywałem ją Łabędziem.
— „La perla“ — pamięta pan?
Świrski spojrzał na niego z pewnem zdziwieniem:
— To jest taki obraz Rafaela w Madrycie — odpowiedział — w Museo del Prado. Skąd panu przyszła na myśl „La perla?“
— Zdaje mi się, żem o niej coś od tych pań słyszał — rzekł zbity nieco z tropu Zawiłowski.
— A tak, być może, bo ja mam u siebie w pracowni, na via Margutta, kopię własnej roboty.
Zawiłowski powiedział sobie w duchu, że jednak
Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.